wtorek, 4 sierpnia 2015

Nauka samodzielnego zasypiania. http://wspomnieniamamy.blogspot.com/2015/07/nauka-samodzielnego-zasypiania.html
Ciążą, poród i macierzyństwo z perspektywy czasu. Czyli co bym zmieniła, a co nie. http://wspomnieniamamy.blogspot.com/2015/07/ciaza-porod-i-macierzynstwo-z.html

wtorek, 7 lipca 2015

Ciążą, poród i macierzyństwo z perspektywy czasu. Czyli co bym zmieniła, a co nie.

   Długo myslalam nad tym co zrobiłabym inaczej przy kolejnej ciąży, podczas porodu i jak już maleństwo przyjdzie na świat. Po upływie kilku miesięcy od porodu znalazło się parę rzeczy, które z pewnością zrobiłabym inaczej. Mam nadzieje, że dla was będzie to jakaś wskazówka, bo podobno mądry człowiek uczy się na cudzych błędach.

CIĄŻA

  W tym okresie nie wprowadzilabym zbyt wiele zmian. Są tylko dwie rzeczy, na które napewno zwrócę uwagę.

  Oszczędność na ubraniach ciazowych.
To przecież tylko 9 miesięcy i po wszystkim. Okazuje się, że znacznie więcej niż 9 miesięcy. Waga sprzed ciąży nie wraca odrazu po porodzie, na to trzeba troszeczkę popracować. Ubrania dostałam od znajomych i praktycznie nic sobie nie kupilam, a przez to (jak to typowa kobieta) nie miałam się w co ubrać. Czułam się fatalnie, nie dość, że gruba i opuchnięta to jeszcze w żaden sposób nie mogłam się dowartościować. Następnym razem z pewnością kupie sobie coś ładnego :-)

  Kolejną rzeczą to słodycze.
Na początku zaczęło się niewinnie, batonik po obiedzie itd,  a pod koniec ciąży opychalam się słodyczami, aż mnie mdliło. Sama sobie tlumaczylam, że kilo w tą, czy w tamtą nie zrobi różnicy, przecież wszystko zrzuce i jeszcze oszukiwałam samą siebie, że to niunia potrzebuje. Co się okazało w ciazy przytyłam 26kg, było mi naprawdę ciężko. Teraz jestem 5 miesięcy po porodzie i zostało 5kg nadwagi w boczkach, udach, podladkach no i brzuch. Gdyby nie slodycze... Na dodatek miałam nawet zakazane od mojej Gp żeby nie jeść słodkiego bo za dużo cukru we krwi. Wierzyłam, że miesiąc po porodzie będę chodziła na siłownię, czy coś. Marzenie. Dopiero teraz mogłabym znaleźć chwile wieczorem, ale nie wtedy.

  PORÓD

Miałam plan: poród rodzinny, bez znieczulenia.
W trakcie skurczy poprosiłam o najsilniejsze znieczulenie. Na szczęście było już za późno i urodziłam naturalnie, z czego się bardzo cieszę. Następne dziecko też chcę bez znieczulenia o ile się nie rozmyśle w trakcie, tyle, ze tym razem nie będę taka pewna siebie. Że co? Ze ja nie sam rady? Pfuuu...

  Kolejna rzecz to poród rodzinny. Owszem mój partner przydał się i to bardzo, ale zanim mnie zabrali na porodowke. Trzymał mnie za rękę, pomagał oddychać, przebrać się, chodzić do toalety. Nie wyobrażam sobie jakbym dala rade bez niego. Ale na samej porodowce to jedyne do czego mi się przydał było podawanie wody pomiędzy skurczami. Byłam tak zajęta, że nie wracałam na niego uwagi. Natomiast bardzo żałuję, że nie mam żadnej pamiątki z porodowki i mało pamiętam. A więc następny poród tez będzie rodzinny, z tym ze mój chłop będzie z kamerą w ręku :-) bardzo chciałabym mieć taką pamiątkę teraz(nie koniecznie musi kamerowac to co się dzieje na dole, bardziej chodzi mi o mój krzyk i pierwszy moment pojawienia się Zosi na tym świecie)

MACIERZYŃSTWO
 
  Nie mam wielkiego doświadczenia w tym fachu, ale 5 miesięcy juz pokazało mi moje błędy.

  Pierwszym i najważniejszym jest,, glodzenie dziecka".
Jak wspomniałam we wcześniejszym poście miałam problem z pokarmem przez kilka dni, ale strasznie uparlam się ma karmienie piersią. Ja przystawiam małą do piersi, ona płacze bo mleko nie leci, ja się stresuje i obydwie płaczemy. A to trzeba spokojnie, zrelaksować się i mieć w d.... wszystko na około. Jest tylko ja i dziecko. Następnym razem nie będę bała się podać butelkę, chociaż na jeden dzień żeby odpocząć i wtedy. Mówią, że jak chcesz karmić, to będziesz.

  Kolejna rzecz to usypianie. Napewno juz nie będę tulila, bujala czy usypiala na cycu!!! Dziecko nakarmione, przewiniete, przytylone i bach do łóżeczka. To z pewnością nie jest brak miłości! To poprostu nie wpajanie dziecku głupich nawyków. Owszem na początku jest fajnie bo takie małe, śliczne itd., ale jak będzie miało 5 miesięcy i ważyło ponad 8kg i dalej nosić, bujać, czy siedzieć zgarbionym przez godzinę, albo dwie bo nie zasnie bez cyca to ja dziękuję. Dopiero co jedną oduczylam cycusia na sen. Im maleństwo starsze, tym dłużej trzeba się męczyć żeby zasnęło. O tym jak nauczyłam Zosie zasypiać wspomniałam we wcześniejszym poście, do którego serdecznie zapraszam.

  No i jeszcze noszenie na rękach. To już była moja głupota bo wszystkim pozwalałam. Byli tacy, którzy nie nosili wiedząc, że później zostane sama (bo wszyscy wrócą do swoich domów) a ja dalej będę musiała kontynuować noszenie. Ale  byli też tacy co nawet jak im mówiłam żeby nie nosić to słyszałam, że tylko na chwilę bo taka słodka. Skończyło się na tym, że nawet do toalety chodziłam z dzieckiem. Po 2 miesiącach miałam dosyc i udało mi się oduczyć, a wystarczył jeden dzień, kiedy to była na rączkach i znowu to samo. Musiałam poświęcić kolejne 3 dni żeby oduczyć tej wygody. Normalnie płacz i zgrzytanie zębów był.
Przy następnym dziecku będe mówiła kulturalnie ,, Dziecko to nie lalka, nosić nie trzeba. Można pogłaskać, za rączkę podtrzymać, a jak nie, to wypad".
 
  Jak narazie to wszystko co mogę sobie zarzucić, ale córcia ma dopiero 5 miesięcy, wiec tych błędów pewnie będzie dużo, dużo więcej. Mam tylko nadzieje, ze wszystkie będą do naprawienia.
 

sobota, 4 lipca 2015

Nauka samodzielnego zasypiania.

  Długo myślałam   na tym jak nauczyć moją małą samodzielnego zasypiania. Zosia zasypiała tylko na cycu. Na początku było to przyjemne, szybko zamykala oczka przy karmieniu. Z wiekiem zaczęło jej wszystko przeszkadzać w zasnieciu: telewizor, światło, szepty i wszystkie hałasy dochodzące z innych pomieszczeń co odbijalo się na moich stosunkach z partnerem. Byłam niewyspana, zmęczona i wszystko mnie drażnilo. Póki córka była mała wiedziałam, że i tak musze ją nakarmic przed snem, czy drzemka.
  Z wiekiem nie potrzebowała juz tak częstych karmien, no ale jak ją wyciszyć i uśpić bez cyca?! Na dodatek wizja wieczoru i nocy spędzała mi sen z powiek. Najpierw nakarmic, potem uśpić. Czasami mała wisiała na cycu nawet 2godziny, a ja siedziałam na łóżku zgarbiona, a pod koniec leżałam. Nawet do drzemki potrzebowała być przy piersi, a zamiast jeść rzadziej, to jadła częściej bo były dodatkowe 3 karmienia w ciągu dnia. Prawdziwa udręka.
  Żeby tego było mało to w czasie pobytu u rodziców zaczęła spać ze mną w łóżku. Zmiana otoczenia i klimatu sprawiło, że w nocy budziła się co 2 godziny, a miała już 4 miesiące.
  Po przyjeździe z Polski nie mogłysmy dojść do ładu, wszystko było rozregulowane, drzemki, karmienia, miejsce snu itp. Nie wiedziałam co zrobić, a za kilka tygodni miałam wrócić do pracy na weekendy i Zosia miała zostawać z tatą. To wszystko zmusilo mnie do działania.
  A więc przez pierwszy tydzień obserwowałam małą i zapisywalam co robi i o której godzinie. W trakcie tego tygodnia wprowadzalam jej stałe pokarmy i próbowałam odstawić ją do swojego łóżeczka po nocnym karmieniu. Moja mała wydumała sobie, że godzina 5 nad ranem to świetny czas na zabawę i rozmowy. Kilka razy zostawiłam ją samą sobie w łóżku(brzegi łóżka oczywiście były zabezpieczone) i poszłam spać, kiedy się obudziłam po godzinie Zosia spala, więc skoro potrafi sama zasnąć to i w swoim łóżeczku tez powinna. I tak też było, zaraz po karmieniu odstawiłam rozgadana do łóżeczka, a po pół godz sama zasnęła. Nie obyło się bez marudzenia ale dałam jej rękę, poszyszalam i śpi. W szoku byłam ze to było takie łatwe, a ja przez 5 miesięcy tulilam, bujalam i cyca dawałam.
  Kiedy już miałam jej plan dnia i wiedziałam, kiedy mała mniej, więcej ma drzemki zabrałam się do usypiania bez cyca. Po karmieniu kladlam Zosie na łóżku, ja obok niej i udawalam, że śpię. Trochę marudzila, trochę gadala sobie, zaczepiala mnie i po pół godz wtulila się w swój kocyk i we mnie i zasnela. Następnego dnia zasypiala 15 minut. Gorzej jednak było ze snem w poludnie. Zaczęłam karmić córe kaszka tylko, wiec nie miała jak się wyciszyć. Do tej pory czasami bujam parę minut do zasniecia jak śpi w salonie, a jeśli idziemy do pokoju w to w ten sam sposób co rano. Co chodzi o następną drzemkę to usypia mi na spacerze bez problemu.
  Nadszedł czas na usypianie nocne. Kilka razy już próbowałam położyć ją bez cyca ale za każdym razem kończyło się płaczem i cycem. A jak się okazało,ze to wcale nie było takie trudne. Pierwsze dwa dni marudzila bo nie wiedziała o co chodzi, a potem wszystko uregulowalo się.
  Nauka samodzielnego zasypiania wymaga czasu, konsekwencji i konkretnego planu dnia dziecka (chociaż w naszym przypadku nauczylysmy sie tego w 5 dni). Juz kiedyś próbowałam tego dokonać ale nie byłam konsekwentna i poległam. Zawsze brałam do cyca przy marudzeniu, albo bujalam. Teraz mam więcej czasu dla siebie, a z 8 karmien, a czasami i więcej zeszlysmy na 4 i juz niedługo wyeliminujemy jeszcze jedno.
  Przypomniał mi się jeszcze jeden problem jaki miałyśmy przy zasypianiu na piersi. Zosia miała drzemki pół godzinne, a wieczorem  po usnieciu budziła się kilka razy z płaczem w ciągu godziny i za każdym razem musiałam zajść, podać cyca, parę razy pociumkala i zasnela, a odkąd zmienilysmy sposób zasypiania moja córa juz nie budzi się z płaczem, sama zasypia po przebudzeniu się, drzemke pierwsza ma 2 godzinki, a dwie kolejne jak ją nic nie obudzi to godzinę.
  W przyszłym tygodniu będziemy sie uczyć zasypiać tylko w swoim lozeczku :-)
  Obecnie nie mam sprawnego komputera i bloga pisze na telefonie, także przepraszam za błędy i wygląd.
 
  Jeśli macie jakieś pytania śmiało piszcie, postaram się odpowiedzieć na nie. A jeśli tez macie problem z usypianiem waszych pociech i nie dajecie sobie rady to gorąco polecam Panią DobraNocke. Może ona wam odpłatnie pomóc, doradzić, odpowiedzieć na pytania, a nawet odwiedzić. Praca z nią trwa od 5 dni do 2 tygodni i nie spotkałam się jeszcze z negatywym komentarzem na jej temat. Kiedyś podpytalam się jej to i owo i była bardzo pomocna, a ceny też nie są jakieś kosmiczne.

sobota, 30 maja 2015

Wprowadzamy staly pokarm.

 Zosia skończyła już 17 tygodni i postanowiłam zacząć wprowadzać jej stałe pokarmy. Ponieważ jest ona karmiona piersią to mogłam spokojnie poczekać z tym do 6 miesiąca, ale strasznie interesowało mnie jak ona będzie reagować. 
 Wczoraj obskrobałam na łyżeczkę trochę jabłka i dałam jej do buzi. Na początku nie wiedziała o co chodzi, myślała, ze daje jej do polizania bo już wcześniej tak robiłam. Dostała 3 razy na koniuszku łyżeczki i jej mina na końcu była bezcenna, ja mam taką po cytrynie :) 
 Zapraszam do obejrzenia filmiku na YouTube. Polub i za subskrybuj jeśli Ci się podoba.
https://www.youtube.com/watch?v=MvgJDzVoZAE

sobota, 23 maja 2015

Nasz pierwszy lot samolotem

 Kiedy Zosia skończyła 16 tygodni poleciałyśmy pierwszy raz samolotem do Polski. Byłam przerażona, nie wiedziałam co mnie czeka. Leciałam sama z niunią i chyba najbardziej bałam się sytuacji, kiedy będę musiała wyjść do toalety. 
 Na lotnisku byłam prawie dwie godziny przed wylotem, kolejka była ogromna (jak zawsze do Ryanaira). Zdałam swój bagaż, potem odesłali mnie do kolejki z gondolą (kolejna długa kolejka). Po tym wszystkim trafiłam na taśmę gdzie prześwietlali podręczny bagaż i resztę rzeczy, które zabierałyśmy do samolotu. I tu najbardziej potrzebowałam kogoś do pomocy, ponieważ musiałam wziąć mała na ręce, a siodełko samochodowe na taśmę, razem z całą resztą.
 Po przejściu tego wszystkiego okazało się, że mam tylko pół godziny do odlotu. Biegłam całą drogę do wyjścia i jedynie zdążyłam zmienić Zosi pampersa, a do samolotu trafiłyśmy jako przedostatnie. Następnym razem z pewnością wyjadę na lotnisko dużo wcześniej niż 2h.
 Parę minut przed starte zaczęłam karmić Zosie, jak i przed lądowaniem żeby malutka nie płakała z powodu zatkanych uszu. 
 Cały lot minął bardzo szybko i sympatycznie. Ludzie są bardzo mili dla kobiet z dziećmi i bardzo chętnie pomagają, nawet nie trzeba się pytać o pomoc. Obok mnie siedziała kobieta z synkiem kilkuletnim, także nie krępowałam się karmić malutkiej w czasie lotu bo była bardzo spragniona. Praktycznie pół lotu siedziałam z cycem na wierzchu. Do toalety też wychodziłam raz i dwa razy przebierałam Zosie. Wszystko odbyło się bez problemów, choć w toalecie było mało miejsca.
 Każdy mówił, że takie małe dziecko prześpi całą lot, a jednak moja nie spała wcale, a jak jej się nudziło to stałyśmy na środku samolotu, a ona obserwowała co się dzieje wokół. 
 Nasz pierwszy lot wcale nie należał do strasznych, jedynie mogłam mieć bardziej zorganizowaną torbę, którą trzymałam pod nogami.

czwartek, 21 maja 2015

KOCHAM CIĘ MAMUŚ!!!

  Tydzień po porodzie przyleciała do nas moja mama i to ona uratowała mi życie. Widziała, że nie zachowuje się tak jak zawsze i coś jest nie tak. Nawet nie zwróciłam na nią uwagi, tylko karmiłam i spałam, karmiłam i spalam i w przerwach płakałam. W ciągu tygodnia schudłam 12kg, jadłam tylko odrobinę i to wszystko pod niunie dietetyczne itp. Nikt nawet nie zauważył, ze coś ze mną nie tak. Cały dom ludzi ale każdy był zainteresowany dzieckiem, a ja byłam jak krowa dojna, która gdyby nie wymię, to nie byłaby nikomu już potrzebna, swoje zrobiła i na rzeź. Wtedy tak się nie czułam, bo nie myślałam wcale, ale teraz tak to widzę. 
 Jedynie moja mama postanowiła zaopiekować się mną. Od tego są matki, nie ważne ile masz lat, co robisz i jaki masz problem, matka zawsze Ci pomoże. 
 Mama z samego rana przynosiła mi śniadanie i mówiła: ,,Ty będziesz najedzona to i niunia też" i miała racje. Do tego zabierała mi rankami  Zosie zaraz po karmieniu żebym się wyspała, czasami przynosiła mi ją po dwóch godzinach na karmienie i znowu ją zabierała. Takim sposobem w ciągu tygodnia doszłam do siebie.
 Dopiero później dowiedziałam się od pielęgniarek środowiskowych, że miałam stan przed depresyjny i gdyby nie moja kochana mama to mogło być gorzej.  
  Pomoc mojej mamy była bezcenna, nie dałabym sobie bez niej rady. Dziękuję ...

Nikt nie ostrzegł, że będzie tak ciężko.

 Macierzyństwo to jedno z najbardziej wyczerpujących i pracochłonnych zajęć jakie kiedykolwiek miałam.
 Mój pobyt w szpitalu nie należał do najlepszych, ponieważ przez 3 doby spędzone tam spałam tylko 4 godziny i 0,5 godziny w noc przed porodem, także byłam wykończona. Druga noc była chyba najgorsza, Zosia płakała i wisiała na cycu przez całą noc. 
 Dodatkowy problem miałam z przystawieniem dziecka do piersi, nikt mi nie pomógł i nie wytłumaczył jak mam to zrobić, jedynie bardzo niemiła pielęgniarka przystawiła mi Zosie do lewej piersi nie odzywając się ani słowem do mnie, tak jakby to robiła z łaską. Z prawą piersią już był problem. Mała upodobała sobie jedną pierś, a w drugiej omal nie dostałam zapalenia. 
 Kiedy wróciłyśmy do domu myślałam, że będzie lepiej, ale to marzenie było bardzo odległe. Zosia płakała, a ja razem z nią.  Mój partner dużo mi pomógł w usypianiu dziecka. Ze stresu i nie wyspania nie mogłam przepuścić mleka, więc mała była jeszcze bardziej zestresowana i za każdym razem kiedy próbowałam ja chociaż zniżyć do piersi wybuchała histerycznym płaczem i nie mogłam nic zrobić. Jedynie Tomek był w stanie ją uspokoić. Przez nacisk moich bliskich żeby karmić piersią i nie podawać butelki moja dziecina nie zjadła porządnie przez pierwsze 4 dni i ciągle płakała. Bardzo chciałam podać małej butelkę i nakarmić ją wreszcie ale czułam się jak wyrodna matka, która nie chce dać dziecku tego co najlepsze. a przecież ja chciałam, ale nie mogłam i nie uważam, ze kobiety karmiące butelką dbały o dzieci gorzej, niż te co karmią piersią. Na ten czas nie byłam w stanie myśleć racjonalnie, co było powodem spadku wagi mojej księżniczki.
 Położne ze szpitala przyjeżdżały do nas przez tydzień, ponieważ widziały, że potrzebuje pomocy w karmieniu bo ewidentnie nie radziłam sobie. To one doradziły mi dokarmić Zosie  butelką bo spadła 0,5kg i już kwalifikowała się do zabrania na oddział, ale dały mi jeden dzień i jeśli nic się nie poprawi to tak zrobią. Byłam przerażona, nie chciałam żeby mi ją zabrali. Tomek karmił Zosie butelką przez cały dzień, na zawołanie i drugiego dnia malutka była w lepszej formie i ja też.
 Teraz już wiem dlaczego niunia nie mogła jeść. Moja Zosia urodziła się z ząbkiem :) Tak , dobrze przeczytaliście, w dniu narodzin miała już pierwszego mleczaka i to on był powodem problemu z jedzeniem i ciągłego płaczu, ale kto wtedy pomyślałby żeby sprawdzić jej dziąsła, przecież takie dzieci rodzą się  średnio 1/3000 dzieci.

czwartek, 26 marca 2015

Mój poród cz2

   Położne z porodówki były bardzo miłe i uśmiechnięte, mój partner natomiast był blady i przestraszony, kiedy spojrzałam na niego zdałam sobie sprawę z tego, że poród rodzinny to jednak był błąd. 
   Zaraz po przyjeździe na porodówkę zabrano mi gaz znieczulający i zaprponowano mi naturalną pozycję porodu na kolanach. Nie mam porównania ale faktycznie pozycja jest naprawdę wygodna i zawsze mogłam zacisnąć dłonie i zęby na oparciu od łóżka.
   Cały poród (z perspektywy czasu) był krótki. Najciężej było mi wyprzeć główkę, miałam wrażenie, że utknęła, a ja wiedziałam, że nie mogę się wycofać. 
   Po pół godziny usłyszałam głos mojej księżniczki i podano mi ją do rąk. Była cała sina,we krwi, a za nią ciągnęła się pępowina. Nawet nie pamiętam co wtedy zrobiłam, co powiedziałam do niej, byłam w szoku. Wiem, że gdy tylko ją przytuliłam do siebie na chwile pielęgniarki zabrały mi ją i razem z Tomkiem zaczęły czyścić i ubierać.
   Najprzyjemniejszą częścią porodu było urodzenie łożyska. Potem czułam tylko ulgę. Okazało się, że popękała mi skóra więc musiałam być zszyta, a że miałam zamiar karmić piersią dostałam znieczulenie miejscowe i oddano mi gaz znieczulające. Już po kilkunastu minutach miałam Zosię na rękach.
   W życiu nie myślałam, że skurcze i cały poród może być tak bolesny, ale w chwili gdy usłyszałam płacz dziecka moje łzy przemieniły się we łzy szczęścia. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. 
   DZIECKO JEST CUDEM!!!

poniedziałek, 16 marca 2015

Mój poród cz1

  W Piątek miałam mieć wywoływany poród, aż tu o 2.30 w nocy obudził mnie skurcz. Spałam zaledwie 30 minut bo ciągle męczyły mnie napady gorąca. Poszłam do toalety i zobaczyłam świeżą krew... to chyba już. Czekałam 15 minut i myślałam jak obudzić mojego partnera, żeby się nie przestraszył, a w między czasie szukałam informacji na necie czy aby na pewno to jest powód żeby pojechać wcześniej do szpitala niż było to w planie.
   Postanowiłam, że jedziemy.
Wzięłam prysznic, zjadłam śniadanie i w ciągu godziny byliśmy gotowi do drogi. Skurcze pojawiały się bardzo regularne, co 10 minut. W szpitalu byliśmy około 4 nad rano. Skurcze nasilały i pojawiały co 5 minut, więc zostałam przewieziona na sale przed porodową. Tam trzy kobiety czekające na poród, dwie na cesarkę, a jedna na naturalny, która piszczała z bólu przez kilka godzin bo nie mieli wolnego łóżka. Żal mi jej było okropnie, ale już po niedługim czasie dołączyłam do niej i sama jęczałam. Skurcze pojawiały się nie regularnie, najpierw co 5 minut, potem co 3 minuty o długości ponad 1 minuty. Łapały mnie przy zmianie pozycji, przy poruszaniu się dziecka i kiedy byłam w toalecie.
 Już wtedy zaczęłam dopominać się o jakikolwiek znieczulenie. Przemiła położna zbadała mnie i powiedziała, że już mogę załapać się na znieczulenie w kroplówce, ale na nic więcej nie powinnam liczyć bo dopiero mam skurcze od kilku godzin, a pierwiastki z reguły rodzą 18-30 godzin. Zanim dostałam kroplówkę poszłam kolejny raz do toalety, gdzie dostałam kolejnych skurczy i zaczęłam przeć. Po powrocie okazało się, że w ciągu 20 minut z rozwarcia na 2cm zrobiło się 6 cm i juz kwalifikowałam się na porodówkę i epidural. Niestety miejsca na porodówce nie było, a co za tym idzie epiduralu też już nie dostane. Pozostało mi tylko znieczulenie w gazie. Położna kazała mi stać nad moim siedzącym partnerem i opierać się o niego rękoma w trakcie skurczu, w tym samym czasie przeć bo główka nadal jest za wysoko i zaciągać się gazem.
   W trakcie skurczy miałam tak mocny ścisk kolan, że omal nie zgniotłam Tomkowi kolana, biedny z bólu aż wybuch śmiechem. W pewnym  momencie pękły mi wody, przedziwne uczucie, tak jakbym przebiła balon napełniony wodą, który miałam w sobie. Wszystko działo się tak szybko, skurcze były silniejsze, a po każdym czułam niesamowitą ulgę i wybuchałam płaczem ze szczęścia że już minął. Gaz wydawałoby się, zę nie działa w ogóle.
   W miedzy czasie położna przygotowała łóżko do porodu i założyła fartuch wyglądający jak rzeźnika. Powiedziała, że miejsca na porodówce nadal nie ma, a ja już jestem gotowa do porodu więc ona go przyjmie tutaj.
  Na szczęście po kilku minutach dostała telefon, że mają dla mnie miejsce i możemy jechać, a żeby było śmieszniej kazali mi usiąść na wózku z 10-cio sm rozwarciem.
 C.D.N.

piątek, 27 lutego 2015

Jeszcze jeden dzień

   Kolejny poranek, kiedy nie mogę spać od 5 rano. Położna zaleciła mi skakanie na piłce żeby jednak urodzić naturalnie, ale skacze już od dwóch tygodni i nic. Boje się wywoływania, chociaż staram się o tym nie myśleć. Jeszcze jeden dzień i całe moje życie życie ulegnie zmianie. 
   Kobiety w szpitalu dosłownie wyły z bólu, co raz to inna, albo chodziły po korytarzu i jęczały. Mnie też to czeka. Nie wiem już nad czym mm się koncentrować: czy nad jutrzejszym dniem, czy nad macierzyństwem. Nie wiem co straszniejsze. Ciągle pocieszam się, że nie jestem pierwsza i nie ostatnia, a w Polsce kobiety rodzą bez znieczulenia. Tutaj jest inaczej, tutaj już na starcie mogę powiedzieć, że chce epidural i dostane, w odpowiednim czasie.Na dodatek, kiedy widzę niektóre pary, które nie były gotowe na dziecko, a radzą sobie w roli rodziców to jestem przekonana, ze my damy sobie radę. 
   Jeszcze jeden dzień i zobaczę swoją księżniczkę.

Zaplanowane wyciskanie

   Jestem już dzień po terminie, a moja księżniczka nadal nie chce wyjść.
Wczoraj wieczorem dostałam bolesnych skurczy, ale nie były regularne. Dziś rano też je miałam i chodziłam częściej do toalety. Na dodatek miałam uderzenia gorąca i pociłam się jak nigdy, w zasadzie to pocę się od kilku dni. Podobno, że to wszystko jest oznaka zbliżającego się porodu. Niestety mam coraz bardziej drętwiejące palce u rąk i opuchnięte stopy.
   Byłam dzisiaj na wizycie kontrolnej w szpitalu i okazało się, że mam zbyt wysokie ciśnienie. Pani doktor zrobiła badanie dopochwowe (bolesne), zaleciła podwójną dawkę leku na ciśnienie, które już brałam od tygodnia i kazała wrócić za dwa dni. A więc kolejna wycieczka do Dublina. Jedynym pocieszeniem jest to, że już jestem umówiona na wywoływanie porodu w piątek z powodu ciśnienia. Także jeśli Zosia dalej będzie taka leniwa to wyciągniemy ją siłą za 4 dni :-)

piątek, 20 lutego 2015

Poranne refleksje

   Jest niedziela 7 rano, wyliczony przez lekarzy termin mojego porodu.
To już 9 miesięcy odkąd zrobiłam test, 9 miesięcy pełnych płaczu, radości, przygotowań, wizyt u lekarzy i nasłuchiwań ruchów w brzuchu. A jednak nada nie mogę sobie wyobrazić , że już niedługo będę mamą. Tak jak moja mama , czy inne mamy będę odpowiedzialna przez całe życie za inną istotę. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, może dlatego, że jestem najmłodszą z rodzeństwa. 
   Nie mogę spać. Zastanawiam się jak długo będę musiała ten ciężar w brzuchu, czy urodzę dzisiaj, czy za tydzień?!
   Przytyłam 26 kg, noce stają się torturami, przez 6 godz. snu do toalety wstawałam tylko 7 razy, to wyjątkowo mało. Dodatkowo dzisiejszej nocy 3 razy obudził mnie skurcz i drętwienie palców u prawej dłoni. Wczoraj wieczorem miałam skurcze co 15 minut ale były przeplatane z bolesnymi więc to chyba nie to. 
   Ale Zosia jeszcze śpi. Nie lubię jak tak długo się nie rusza, zaraz mam czarne myśli. Idę poleżeć chwilkę, może wtedy się obudzi.